Mazurski Grom i okolice na rowerze (Mazury, przewodnik turystyczny)
Wiosna za pasem, robi się coraz cieplej, a tym samym rośnie ochota na aktywność na świeżym powietrzu. Naszą eskapadę z cyklu „mazury przewodnik” zaczniemy w mazurskiej wsi Grom, położonej przy drodze krajowej nr 53 pomiędzy Olsztynem a Szczytnem. Czeka nas około 25 km jazdy po stosunkowo łatwym terenie. Ponad połowa trasy wiedzie lokalnymi ulicami asfaltowymi, choć rzadko uczęszczanymi przez samochody. Kolejna część to drogi śródpolne i śródleśne. Trasa przejażdżki ma formę pętli i wiedzie następująco: Grom – Jurgi – Dźwiersztyny – Dybowo – Pasym – Elganowo – Grom. Teoretycznie jest to oznakowany czerwony szlak rowerowy, choć wygląda na to, że dawno nie był odnawiany. Jechałam tamtędy niedawno i w terenie widziałam zaledwie kilka znaków. Warto zatem wziąć ze sobą mapę turystyczną prezentującą południową część Pojezierza Olsztyńskiego albo skorzystać z aplikacji nawigacyjnej w telefonie. Do Gromu można dojechać z rowerem pociągiem. Miejscowość leży na trasie linii kolejowej z Olsztyna do Szczytna, a dalej Pisza i Ełku. To tyle słowem wstępu. Wyobraźcie sobie, że już jesteśmy w Gromie. Startujemy więc.
Do 1945 roku wieś nosiła nazwę Grammen. Jeśli chodzi o zabytkową tkankę Gromu można tu obejrzeć budynek szkoły z końca XIX wieku. To charakterystyczny pruski gmach, wzniesiony z czerwonej cegły. Uwagę przykuwają także tzw. kochówki – niewielkie domki jednorodzinne zbudowane w latach 30-tych XX wieku. Ich nazwa pochodzi od nazwiska Ericha Kocha, nadprezydenta Prus Wschodnich, który wprowadził ten rodzaj budownictwa socjalnego w zarządzanej przez siebie prowincji. Kochówki przeznaczone były dla uboższych warstw społecznych.
Były to niewielkich rozmiarów parterowe, otynkowane domki wybudowane w kształcie wydłużonego prostokąta z dwuspadowym, lekko wklęsłym na bokach, dachem. Jego nachylenie było często mniejsze niż 45 stopni, co skutkowało zwiększeniem wysokości części dachowej. Proporcje pomiędzy częścią dolną takiego budynku a jego dachem wynosiły mniej więcej 1:1.
Zbrodniarz wojenny Erich Koch przez 21 lat, od 1965 do 1986 roku, był więźniem zakładu karnego w warmińskim Barczewie. Ciążyła na nim kara śmierci, która nigdy nie została wykonana. Koch zmarł śmiercią naturalną i został pochowany na miejscowym cmentarzu w bezimiennym grobie. Przypuszcza się, że powodem niewykonania zasądzonego wyroku była chęć pozyskania od Kocha informacji na temat słynnej Bursztynowej Komnaty. Sądzi się, że ten bliski współpracownik Adolfa Hitlera znał jej tajemnicę i wiedział, gdzie została ukryta. Bursztynowa Komnata do dziś rozbudza wyobraźnię poszukiwaczy skarbów i tropicieli tajemnic II wojny światowej. Przyznam się, że ja też mam nadzieję, ją kiedyś odnaleźć.
Wracamy jednak na ziemię, do Gromu. Na skraju wsi widoczne są pozostałości dawnej cegielni. Podróżujący po regionie ponad 100 lat temu znany krajoznawca Mieczysław Orłowicz w swoim słynnym „Ilustrowanym przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmii” nazwał Grom „osadą przemysłową”. Przed I wojną światową działały tu m.in. gorzelnia i dwie cegielnie.
Po krótkim rowerowym spacerze po Gromie, opuszczamy wieś i na głównym skrzyżowaniu w miejscowości obieramy kierunek Jurgi. Prowadzi tędy wygodna lokalna droga asfaltowa. Wkrótce, kiedy dotrzemy do lasu, po prawej stronie ulicy zobaczymy znak, informujący nas, że rozciąga się tu niewielki rezerwat przyrody o wdzięcznej nazwie Sołtysek. Powołano go w celu ochrony stanowiska rzadkiego reliktu glacjalnego, jakim jest chamedafne północna, roślinka należąca do rodziny wrzosowatych. Łatwo spotkać ją można w tundrze – np. w niektórych częściach Syberii, Skandynawii czy Finlandii, ale nie w Polsce. U nas jest niezwykłą rzadkością. W całym kraju naliczono zaledwie około 10 stanowisk, głównie w północno-wschodniej części Polski. Siedliskiem chamedafne północnej są torfowiska wysokie oraz podmokłe lasy. Jest to roślina preferująca miejsca częściowo zacienione. Krzewinka chamedafne północnej dorasta do wysokości około 80 cm. W okresie kwitnienia, od kwietnia do czerwca, obsypuje się pięknymi białymi drobnymi kwiatuszkami w kształcie dzwonków. Według mnie przypominają trochę kwiaty konwalii. Pod względem florystycznym Sołtysek jest jednym z cenniejszych tego typu obszarów w województwie warmińsko-mazurskim. Rosną tu także brzoza niska, turzyca strunowa, rosiczka okrągłolistna i długolistna oraz wiele innych gatunków roślin. Rezerwat obejmuje nieduże torfowisko powstałe na miejscu dawnego jeziora Sołtysek.
Jedziemy dalej. Przed wsią Jurgi w kępie drzew po prawej stronie drogi znajduje się stary cmentarz ewangelicki, na którym zachowało się kilka nagrobków. Wyznanie ewangelickie przez 420 lat było właściwym dla Mazur. Dzisiaj w krajobrazie regionu oprócz nielicznych kościołów cały czas służących ewangelikom, widoczne są w dużej ilości cmentarze, na których chowano wyznawców tej wiary. Niestety większość z nich jest zniszczona, zapomniana i zaniedbana. Nekropolie zazwyczaj były zakładane na skraju miejscowości, często w malowniczej okolicy, na niewielkim wzniesieniu lub z pięknym widokiem. Obecnie miejsca te można rozpoznać po charakterystycznych kępach starych drzew.
Wsiadamy na rower i kontynuujemy pedałowanie. Wkrótce dotrzemy do mazurskiej wsi Jurgi. W miejscowości uwagę przykuwa murowana zabudowa pochodząca z przełomu XIX i XX wieku. Składają się na nią zarówno budynki mieszkalne, jak i gospodarcze. Wsie mazurskie, jak Jurgi, często mają układ ulicówki. Za domami znajdują się podwórka i pola właścicieli. Wokół placu za domostwem stawiano obory, chlewy, stodołę czy stajnie. Przed domami zaś urządzano ogródki, w których dominowały malwy, krzewy bzów czy pachnący nieziemsko jaśmin. W centralnej części wsi domy stoją po obydwu stronach drogi, a na obrzeżach zabudowa wyraźnie się rozluźnia.
Na Mazurach domy murowane zaczęły wypierać budownictwo drewniane od drugiej połowy XIX w. Możemy podzielić je na dwa typy: domy z czerwonej, licowej cegły oraz domy tynkowane. Tradycyjne budynki wiejskie na Mazurach, szczególnie te zbudowane z czerwonej cegły, przed II wojną światową były nieodłącznym elementem miejscowego krajobrazu. Czytano je jako swoisty symbol Prus Wschodnich.
Chociaż architektura wiejska na Mazurach ewoluowała w różnych kierunkach, nie wykształcił się jednolity styl budownictwa. Najczęściej spotykać można tu niewielkie, nieotynkowane budynki z czerwonej cegły, wzniesione na planie wydłużonego prostokąta, z dachem dwuspadowym o kącie nachylenia wynoszącym 45 stopni. Charakteryzowały się prostotą i funkcjonalnością. Detale architektoniczne były minimalne, a kształt i proporcje domu określały przede wszystkim umieszczone w nim okna i drzwi. Często jedynym ozdobnym akcentem były dekoracyjne gzymsy biegnące wokół budynku oraz łuki nad oknami i drzwiami. Bywało, że ceglane domy o większej kubaturze były tynkowane i miały czterospadowe dachy. Zdarzało się, że w centralnej części domu budowano podwyższenie w formie wystawki z dwuspadowym daszkiem, a wejście zdobiły ganki. Były i takie domy, których szczyty miały misternie wykonane ażurowe elementy drewniane, nadające całości lekkości i elegancji.
Jadąc na rowerze przez Jurgi dostrzeżmy wiele wspomnianych charakterystycznych cech budownictwa wiejskiego na Mazurach. Warto więc zwolnić i rozejrzeć się na boki. Za wsią przyspieszamy. Jadąc w otoczeniu malowniczych pól i łąk wkrótce dotrzemy do wsi Dźwiersztyny.
Nazwa Dźwiersztyny brzmi jak łamaniec językowy, w każdym razie zdaje się być „bardzo polska”. Obcokrajowiec z pewnością miałby spory problem z jej wymówieniem. Przed 1945 rokiem miejscowość nazywała się Schwirgstein. Kiedy tereny Prus weszły w skład Polski, nastąpiła konieczność zmiany dotychczasowych niemieckich nazw miejscowości.
Zaraz po zakończeniu wojny panował straszliwy chaos w nazewnictwie. Zdarzało się, że ta sama miejscowość występowała pod różnymi nazwami albo odwrotnie – kilka miało tę samą nazwę. Pojawiały się różne określenia jednej i tej samej wsi na szyldach, pieczątkach, tablicach a nawet drogowskazach. Niemal każdy nazywał swoje miejsce zamieszkania jak chciał. Moim ulubionym przykładem jest położone nad Zalewem Wiślanym Tolkmicko, niemieckie Tolkemit. Przesiedleni tam w latach 40-tych XX wieku z Kresów Wschodnich mieszkańcy nazwali je Świtezią, zupełnie w oderwaniu od historii miejsca. Termin Świteź miał w świadomości następnych pokoleń utrwalić pamięć o ziemiach utraconych, z których nie z własnej woli przybyli do Tolkmicka nowi mieszkańcy.
To samorzutne zmienianie nazw doprowadziło do niezłego bałaganu. Trzeba było coś z tym zrobić – ten chaos nie mógł dłużej trwać. Dlatego w styczniu 1946 roku powołano Komisję Ustalania Nazw Miejscowych i Obiektów Fizjograficznych w ramach Ministerstwa Administracji Publicznej. Jej przewodniczącym został Stanisław Srokowski, znany geograf, autor licznych publikacji naukowych, który przed wojną pełnił funkcję konsula RP w Królewcu, a po 1945 roku został dyrektorem departamentu i doradcą naukowym w Ministerstwie Administracji Publicznej. W składzie komisji znalazło się jedenastu uczonych, w tym historyków, slawistów i geografów, reprezentujących ośrodki akademickie w Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie. Jej członkami zostali również przedstawiciele kilku zainteresowanych tą tematyką ministerstw.
Proces nadawania nazw miejscowościom był bardzo skomplikowany i długotrwały, głównie ze względu na konieczność przeprowadzenia obszernych badań interdyscyplinarnych. Konieczne było uwzględnienie opinii językoznawców, historyków oraz geografów. Nowe nazwy musiały solidne podstawy, zakorzenione w danym miejscu. Zdecydowano, że w pierwszej kolejności nazwy zyskają większe miasta, a następnie coraz mniejsze miejscowości, aż do wsi, przysiółków, folwarków i majątków. Okazało się, że najwięcej trudności sprawiało ustalenie nazw dla najmniejszych miejscowości. Członkowie Komisji często musieli wielokrotnie zastanawiać się nad nadaniem nazw takim osadom podczas kolejnych posiedzeń. Na Warmii i Mazurach duża liczba małych wsi posiadała więcej niż jedną nazwę, a bardzo często równolegle funkcjonowały trzy nazwy – staropruska, niemiecka i polska. Na przestrzeni dziejów nadały je różne grupy etniczne zamieszkujące te tereny.
Modyfikacja nazw na obszarach przyłączonych do Polski stanowiła zagadnienie o znacznie większej złożoności niż można by sądzić dzisiaj. Podczas wprowadzania zmian, komisja brała pod uwagę nie tylko aspekty historyczne i formalno-językowe, ale również kwestie państwowe i narodowe. Starano się, czasami za wszelką ceną, udowodnić tzw. odwieczną polskość tych ziem.
Kiedy szukałam informacji o wsi Dźwiersztyny dowiedziałam się, że przed II wojną światową nazwę Schwirgstein nosiła jeszcze jedna miejscowość w Prusach. Był to obecny Świerkocin leżący niedaleko Olsztynka. Słowa Dźwierszyny i Świerkocin zdają się nie mieć wiele wspólnego ze sobą, oprócz spółgłosek szczelinowych, typowych dla języka polskiego.
Proces zmiany nazw miejscowości w Prusach po wojnie to niezwykle ciekawe zjawisko. Sam Stanisław Srokowski, przewodniczący komisji ds. ustalania nowych nazw, został upamiętniony w typowy dla swej roli sposób. Na jego cześć nazwano dzisiejsze Srokowo, dawny niemiecki Drengfurth, wieś położoną niedaleko Węgorzewa.
Co można zobaczyć w Dźwiersztynach? Podobnie jak w Jurgach, warto obejrzeć charakterystyczne wzniesione z czerwonej cegły zabudowania. Szczególną uwagę zwraca piękny w swej prostocie budynek dawnej szkoły, postawiony w 1886 roku. Na skraju wsi, w kierunku Dybowa, znajduje się stary ewangelicki cmentarz. Już z daleka widać charakterystyczną kępę wiekowych drzew. W przypadku tej nekropolii jest coś jeszcze. Kiedy się do niej zbliżałam, z oddali słychać było dochodzący z tego miejsca głośny świergot ptaków, które najwyraźniej upodobały sobie stare cmentarne drzewa i uwiły tu gniazda. Ptasie trele na cmentarzu robią szczególne wrażenie wczesną wiosną, kiedy dookoła jest jeszcze stosunkowo cicho. Poszczególne gatunki dopiero się zlatują z ciepłych krajów. Śpiewający mazurski cmentarz w Dźwierszynach wczesną wiosną zdaje się być oazą radosnych dźwięków. Żywa ptasia muzyka na uśpionej ziemi, kryjącej zmarłych to ciekawe połączenie.
Dodatkowo wiosną ewangelicki cmentarz w Dźwiersztynach pokrywa się fioletowym dywanem przylaszczek. Niezwykła intensywność tego koloru znowu powoduje, że ma się wrażenie rodzącego się tu życia, nasycenia, wesołości. Jak się zastanawiałam nad tym wiosennym cmentarzem, to przyszło mi do głowy, że tu w dużej ilości muszą żyć duchy pochowanych tu zmarłych. Bo jak wytłumaczyć to barwne i głośne życie na cmentarzu? A Mazurzy w duchy przodków wierzyli. Z tym pytaniem Was zostawiam.
Ze wsi Dźwiersztyny pedałujemy w kierunku Dybowa, a potem Pasymia. Tuż przed Pasymiem, w okolicy Słonecznika, po prawej stronie drogi, w oddali, wśród pól, nad mokradełkiem, na niewysokich drzewach znajduje się spora kolonia czapli siwej. Mimo pewnej odległości ptaki widać i słychać.
Ubarwieniem czapla siwa przypomina żurawia, ale jest od niego nieco mniejsza i ma inną sylwetkę. Dzięki specjalnej budowie kręgów szyjnych, może ona bez trudu bardzo mocno wyginać szyję. W trakcie lotu szyja czapli przybiera charakterystyczny esowaty kształt. Po tym z oddali najłatwiej ją rozpoznać.
Czaple jedzą głównie ryby, ale też drobne ssaki i małe ptaki, ślimaki, skorupiaki, żaby i węże. Potrafią także w locie łapać owady. Zimą na polach szukają myszy i dżdżownic. W trakcie polowania czapla siwa brodzi w wodzie majestatycznie i powoli, aby nie płoszyć ryb. Często stoi na jednej nodze, cierpliwie wypatrując zdobyczy, a gdy jakaś wypłynie na mieliznę, szybkim wyrzutem dzioba chwyta ją i połyka.
Czaple siwe gniazdują w gwarnych koloniach, często w sąsiedztwie kormoranów. Gniazda znajdują się na drzewach. Czasami, gdy brakuje odpowiednich drzew, – w trzcinowiskach. Kolonia lęgowa czapli nazywana jest czaplińcem. Największe polskie kolonie liczą po kilkaset gniazd, najmniejsze – kilka. W kolonii pod Pasymiem zdaje się ich być kilkadziesiąt. Czapla siwa to bardzo fotogeniczny ptak. Mam wrażenie, że należy do gatunków najlepiej obfotografowanych.
Po przyjrzeniu się czaplińcowi, jedziemy dalej, do Pasymia. Pasym to niezwykle klimatyczne miasteczko z wieloma ciekawymi zabytkami. Miasto cieszy się popularnością wśród filmowców. Nic w tym dziwnego, ponieważ krajobraz Pasymia stanowi gotową filmową scenografię.
Kręcono tu sceny do obrazów „Cudownie ocalony”, „Cztery noce z Anną”, „Południk zero”, „Róża” czy seriali „Miłość nad Rozlewiskiem” i „Życie nad Rozlewiskiem”.
Wspomnę o dwóch filmach. „Cudownie ocalony” to polska komedia z 2004 roku w reżyserii Janusza Zaorskiego. Akcja filmu dzieje się na początku lat 60-tych na Mazurach. Mazurski osadnik próbuje podziękować Bogu za ocalone na wojnie życie, w czym ma mu pomóc tajemnicza kobieta z szemraną przeszłością. W rolach głównych wystąpiła plejada polskich aktorów – Marian Opania, Wiktor Zborowski, Ewa Kasprzyk, Edyta Jungowska.
„Cztery noce z Anną” to z kolei koprodukcja polsko-francuska z 2008 roku. Zakochany w pielęgniarce mężczyzna odurza ją środkami nasennymi i spędza przy niej noce. Reżyserem tego filmu psychologicznego jest Jerzy Skolimowski. W rolach głównych wystąpili Kinga Preis i Artur Steranko. Jego premiera miała miejsce na 61. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes.
Serce Pasymia leży nad Jeziorem Kalwa. Ten duży akwen ma powierzchnię ponad 560 ha. Jego długość przekracza 6 km, a szerokość sięga 1,5 km. Średnia głębokość wynosi 7 m, a największa głębia ma 32 m. W krajobrazie Kalwy uwagę zwraca Wyspa Szpitalna. Linia brzegowa jeziora ma długość ponad 36 km i jest mocno urozmaicona – pełno tu małych zatoczek i półwyspów. W Pasymiu nad jeziorem urządzono kilka punktów wypoczynkowych z pomostami oraz plażę.
Jezioro Kalwa tworzą trzy ramiona, z czego dwa układają się w kształt nieregularnej podkowy. W jej ramionach położony jest Półwysep Ostrów z jeziorkiem Kalwa Mała i grodziskiem Okrągła Góra.
Nazwę „Okrągła Góra” zawdzięcza charakterystycznemu kształtowi, przypominającemu ścięty stożek. Tutejsza osada była zasiedlana kilkakrotnie. Szczególnie intensywnie we wczesnej epoce żelaza przez społeczności kultury kurhanów zachodniobałtyjskich (750–0 p.n.e.) oraz we wczesnym średniowieczu (700–850 n.e.). Grodzisko w Pasymiu to jedyne stanowisko tego typu na Pojezierzu Mazurskim o tak wczesnej chronologii. Początki grodu pokrywają się z czasem funkcjonowania najstarszych grodów wczesnosłowiańskich, które określa się mianem „miejsc, które rodzą władzę”. Były to ośrodki o ponadlokalnym charakterze i taką jest również Okrągła Góra. Wszystko wskazuje, że gród w Pasymiu był centralnym punktem wspólnoty zamieszkującej rejon południowo-zachodniej części Pojezierza Mazurskiego.
W trakcie prowadzonych na Okrągłej Górze wykopalisk archeologicznych znaleziono średniowieczny scyzoryk – nóż obrotowy z dwoma różnymi ostrzami. To pierwsze tego typu znalezisko nie tylko na ziemiach pruskich, ale w ogóle na terenie obecnej Polski. Takie noże były pomiędzy VII a X wiekiem popularne na północy Europy, szczególnie na Wyspach Brytyjskich. Przypuszcza się, że służyły skrybom przy tworzeniu manuskryptów. Podobne narzędzia można dostrzec na średniowiecznych miniaturach przedstawiających pracę pisarzy. Zapewne scyzoryk służył do ostrzenia piór, a z czasem był też używany do innych czynności. Odnalezienie scyzoryka w Pasymiu może świadczyć o międzynarodowych kontaktach miejscowej społeczności. Odkrycie to dało Okrągłej Górze nominację do tytułu „Najsłynniejszego stanowiska 2021” w plebiscycie organizowanym przez czasopismo Archeologia Żywa, miesięcznik Odkrywca i portal Zwiadowca Historii.
Ze szczytu stromego i wysokiego grodziska rozciąga się niesamowity widok na otaczające je wody i łąki. Można stąd dostrzec także pasymskie wieże.
Szczególnie cennym zabytkiem Pasymia jest późnogotycki kościół obronny z końca XV wieku z charakterystyczną masywną wieżą, dominującą w krajobrazie Pasymia. Wieża ma 11 metrów szerokości, a ściany osiągają 3 metry grubości. Od czasu reformacji jest to kościół wyznania luterańskiego. Po pożarze w 1750 roku odbudowano dach, kryjąc go drewnianym gontem i nadając mu dzisiejszy kształt.
Bardzo ciekawie przedstawia się wystrój świątyni. Wewnątrz zobaczymy gotyckie stalle z końca XV wieku. Ołtarz świątyni pochodzi z 1673 roku i w kondygnacji głównej przedstawia Trójcę Świętą. Poniżej znajduje się scena Ostatniej Wieczerzy. Po obu stronach ołtarza stoją duże figury Mojżesza i Aarona. Barokowa ambona pochodzi z XVII wieku, zaś w środkowej nawie uwagę zwraca świecznik w kształcie głowy jelenia datowany na 1608 rok. W świątyni znajdują się także krucyfiks z XVI wieku. W lutym 1807 roku na plebanii kościoła w Pasymiu przebywał Napoleon Bonaparte.
Od początku XVIII wieku kościół dysponuje organami wykonanymi w warsztacie słynnego organmistrza Jahanna Jozue Mosengela z Królewca. Ten wyjątkowy instrument ściąga do Pasymia miłośników muzyki organowej. W świątyni od ponad 25 lat organizowane są niezwykle popularne wśród melomanów i turystów Międzynarodowe Pasymskie Koncerty Muzyki Organowej i Kameralnej, podczas których można usłyszeć znakomitych muzyków z wielu krajów.
W pasymskim kościele ewangelickim warto zwrócić uwagę na epitafia parafian poległych w wojnach napoleońskich, wojnie niemiecko-francuskiej w 1871 roku i pierwszej wojnie światowej. Jest tu też epitafium ku czci urodzonego w Jabłonce pod Pasymiem, a zmarłego w Toruniu Krzysztofa Hartknocha (1644-1687), który był historykiem, profesorem gimnazjum akademickiego. Napisał on wiele rozpraw dotyczących Prus, a także odnalazł i opracował pochodzącą z XIV wieku krzyżacką kronikę Piotra z Dusburga, którą wydał drukiem w 1679 w Lipsku. Kronika Chronicon terrae Prussiae (1326) to niezwykle cenne źródło historyczne dotyczące historii Zakonu Krzyżackiego w Prusach, z którego badacze czerpią do dziś.
Z kolei w parafialnym archiwum uwagę przyciągają Biblie z czerpanego papieru, oprawione w drewno i tłoczoną skórę, spięte rzemieniami i klamrami. Najstarsza z nich pochodzi z 1650 roku. Jest tu także ciekawy zbiór edyktów królewskich z XVIII wieku.
Na rynku Pasymia stoi okazały ratusz z 1855 roku, dla którego wzorem był podobno poczdamski pałac w Babelsbergu. Warto także odwiedzić neogotycki kościół katolicki p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa zbudowany w latach 70-tych XIX wieku w miejscu rozebranego zamku krzyżackiego. Wewnątrz na uwagę, oprócz neogotyckiego wyposażenia, zasługuje drewniany strop imitujący otwartą więźbę dachową.
Pasym w znacznym stopniu zachował średniowieczny układ przestrzenny z fragmentami murów miejskich z XV wieku oraz historyczną, małomiasteczkową zabudową głównie z XIX i początku XX wieku. Oprócz starych domów mieszkalnych, na uwagę zasługują także liczne przedwojenne budynki użyteczności publicznej jak szkoła, poczta z uroczą płaskorzeźbą biegnącego listonosza nad wejściem, dawny sąd, zespół młyna czy wieża ciśnień. Pasymska wieża ciśnień została wzniesiona z cegły w latach 1910-11. Nadano jej formę kwiatu otulającego łodygę i zakończono stożkowym dachem z latarenką na szczycie. Do wieży dostawiono niewielki budynek, w którym mieściła się miejska łaźnia.
W Pasymiu warto zajrzeć także na tutejszy, czynny cmentarz ewangelicki. Na terenie drugiej, nieczynnej już nekropolii na wzgórzu stoi wykonana w klasycystycznym stylu kaplica grobowa rodziny Rutkowskich. Zbudowano ją w 1856 roku, który – jak głosi inskrypcja na płycie – był rokiem „ciężkich cierpień”. Przypuszcza się, że panowała wtedy w tej okolicy jakaś zaraza. Cmentarz, na którym stoi kaplica znajdował się pierwotnie poza murami miasta i był pierwszą powstałą poza otoczeniem kościoła nekropolią w Pasymiu. Wiosną jest tu jeszcze więcej przylaszczek niż w Dźwiersztynach. Można tu zobaczyć całe łany fioletu. Dodatkowo, rozciąga się stąd piękny widok na jezioro.
Kończymy zwiedzanie Pasymia i jedziemy dalej, polną drogą w kierunku Elganowa. Po drodze mijamy zatokę Jeziora Leleskiego noszącą nazwę Gedajno.
Pod koniec XIX wieku majątek w Elganowie należał do rodziny Hagen i obejmował ponad 1600 ha. W latach 20. XX wieku jego właścicielami była rodzina Schönlein. Od 1940 roku gospodarzył tu Hans Heinrich von der Groeben. Późnobarokowy dwór został zbudowany w II połowie XVIII wieku. W Elganowie skręcamy w prawo, podążając do przesmyku między jeziorami Leleskim a Gromskim.
Jezioro Leleskie ma powierzchnię około 423 ha. Zbiornik ten jest bardzo głęboki (maksymalna głębia osiąga 49,5 km), o doskonałej przejrzystości wody. Akwen uwielbiają nurkowie, organizowane są tu obozy nurkowe. Od głównej części jeziora odchodzi w kierunku północnym wąska Zatoka Gedajno, którą mijaliśmy po drodze z Pasymia do Elganowa. Naprzeciwko wsi Leleszki leży Wyspa Ostrówek. Popularne kąpielisko funkcjonuje na wschodnim brzegu jeziora, czyli tam gdzie właśnie zmierzamy. W niewielkiej odległości od niego znajduje się plaża nad kolejnym akwenem – Jeziorem Gromskim. Jezioro Grom ma powierzchnię 240 ha. Maksymalna głębia wynosi niecałe 16 m, a średnia około 6 m.
Wschodni brzeg jeziora Leleskiego i urządzona tu plaża wyglądają niebiańsko. Rozciąga się stąd niesamowity widok na ten rajski akwen. Znajduje się tu camping i pole namiotowe. Warto zaplanować sobie w tym miejscu dłuższą przerwę, by nacieszyć się urokiem Jeziora Leleskiego. Zresztą jesteśmy już na ostatnim etapie naszej wycieczki i za chwilę ponownie zawitamy do Gromu. Przed Gromem warto jeszcze zajrzeć na kolejny na naszej trasie cmentarz ewangelicki.
I to już koniec naszej wiosennej eskapady po Mazurach. W artykule z cyklu „przewodnik po Mazurach” podróżowaliśmy na rowerach na trasie Grom – Jurgi – Dźwiersztyny – Pasym – Elganowo – Grom.
Magda, przewodnik po Olsztynie, Warmii, Mazurach