Sierpniowy skwar
W sierpniowym skwarze smaku nabierają dzikie warmińskie jabłonki. Rosną w nieoczywistych miejscach. Znaczą polne drogi, którymi dziś nikt już nie chodzi. Wyrastają spomiędzy kup kamieni i cegieł, które jeszcze przed kilkudziesięcioma laty były domami. Są zdziczałe jak tylko można być po latach życia w samotności. Nabrzmiałe od owoców, boleśnie oderwane od ludzi. Cierpka tęsknota i tryskający smutek wyczuwalne są niemal w każdym kęsie ich owoców.
Nie obieramy ich ze skórki. Kroimy dzikie jabłka na malutkie kosteczki, dodajemy cynamon, kardamon i wanilię. Baza warmińskiej szarlotki jest już gotowa. Jeszcze tylko kruche ciasto i godzina w piecu. Parzymy kawę i czekamy aż szarlotka trochę przestygnie. Ale tak nie do końca, najlepsza jest jeszcze ciepła.
Nakrywamy stół obrusem, który pamięta czasy, gdy jabłonki na Warmii były udomowione. Jabłecznik wykładamy na szczerbate talerze znalezione gdzieś w ruinach przedwojennego warmińskiego gospodarstwa. Delektując się ciastem, z każdym kęsem szukamy jakiejś metafizycznej więzi z tymi, których już nie ma. Mamy nadzieję, że szarlotka niczym medium połączy nas z mieszkańcami, którzy żyli na Warmii przed 1945 rokiem. Rokiem, który przerwał ciągłość pokoleń, który stał się końcem świata dla wielu. Kto tu żył? – to pytanie towarzyszy nam niemal podczas każdej podróży po Warmii. Co to byli za ludzie? Czy podobnie jak my jedli pachnący latem jabłecznik?
Dojrzałe lato objawia się w sierpniu. Pachnie słodkimi owocami, kołysze się kłosami zbóż. W sierpniu słońce przeradza się w soczystą pomarańczę, która maluje świat na złoto. Powietrze łagodnieje, a poranne i wieczorne mgły otulają świat mięciutką przędzą.
Sierpniowy skwar maskuje zbliżający się koniec lata, który donośnie oznajmiają szykujące się do odlotu bociany. Zbierają się w grupy i głośnym klekotem żegnają się z Warmią. W końcu ich gniazda pustoszeją całkowicie i we wsiach zalega cisza. Słodko-gorzka pustka końca lata.
Bociany wrócą na wiosnę, często do tych samych wsi i gniazd. Dawna Warmia nie wróci już nigdy. Jej ślady nikną na naszych oczach. Kapliczki się chylą, aleje drzew rzedną, czerwona cegła domów blednie, a jabłonki dziczeją coraz bardziej. Zdaje się, że proces ten jest nieodwracalny. Mimo szczerych chęci i działań wielu miłośników regionu, by było inaczej.
Wierzymy, że Warmia jednak nie przeminie jak lato. Widoczna jest w ocalałych zabytkach. Trwa we wspomnieniach i opowieściach o dawnych mieszkańcach. Zapisana jest w genach tych kilku tysięcy autochtonów. Żyje w sercach wielu ludzi. Wyciągana jest na światło dzienne przez dzisiejszych tutejszych. Kochamy o niej mówić. Szczególnie w sierpniowym skwarze, przy szarlotce z dzikich jabłek.