Pomiędzy Olsztynkiem a Ostródą na rowerach
Zapraszam na południowy zachód województwa warmińsko-mazurskiego, w okolice pomiędzy Olsztynkiem a Ostródą. Będziemy podróżować na rowerach w niedalekiej odległości od Pola Bitwy pod Grunwaldem i przejedziemy około 25 km. Nasza trasa rysuje się następująco: Lichtajny – Omin – Lipowa Góra – Pacółtowo – Kiersztanowo – rzeka Drwęca – Czarci Jar – Drwęck – Lichtajny.
Startujemy w Lichtajnach, które przed 1945 kilkukrotnie delikatnie zmieniały swoją nazwę. W ostatnich latach czasów niemieckich funkcjonowały jako Köllmisch Lichteinen. Tutaj wjedziemy na nasyp dawnej linii kolejowej, którym będziemy się poruszać przez kilka kilometrów.
Linię kolejową Ostróda-Olsztynek otwarto w 1894 roku. W szerszym kontekście była częścią szlaku kolejowego łączącego Elbląg z Olsztynkiem, przez Ostródę. Trasa Ostróda-Olsztynek liczyła około 41 km długości. Na początku XX w. pokonywano ją w czasie od 74 do 119 minut, a latach 1943-45 w czasie od 62 do 176 minut. Ta górna granica była prawdopodobnie przypisana pociągom pasażersko-towarowym. Pociąg zatrzymywał się 8 razy, w następujących miejscach: Ostróda – Kraplewo – Szczepankowo Domkowo – Gierzwałd – Mielno – Lichtajny – Olsztynek. Z czego w naszych Lichtajnach był przystanek osobowy. Pozostałe miejsca miały status stacji. Czym się różnią te dwa pojęcia? Na przystanku pociągi tylko się zatrzymywały. Na stacji mogły rozpoczynać lub kończyć swój bieg, wyprzedzać się czy zmieniać kierunek jazdy. Było to możliwe dzięki co najmniej 2 torom. Linia Ostróda-Olsztynek została rozebrana przez Rosjan w 1945 roku.
Do dawnego przystanku kolejowego w Lichtajnach prowadzi zachowana do dziś brukowana droga. Po drodze, po prawej stronie, mijamy budynek dawnego zajazdu i sklepu kolonialnego z pozostałościami niemieckiego napisu Gasthaus u. Kolonialwaren von G. Brederlau / Zajazd i sklep kolonialny należący do G. Brederlau. Z zewnątrz budynek zachował się praktycznie w niezmienionej postaci. Zakupów już tu jednak nie zrobimy. Ale może jak zamkniemy oczy i dotkniemy starych murów, to poczujemy zapach kawy, kakao, pieprzu, cynamonu, angielskiego ziela, gałki muszkatołowej, goździków, suszonych fig i innych wspaniałości ze świata.
Sklepy kolonialne w pierwszej połowie XX wieku były specjalistycznymi punktami handlowymi, które oferowały szeroki asortyment towarów importowanych z zamorskich kolonii. W ich ofercie znajdowały się m.in. przyprawy, kawa, herbata, ryż, owoce cytrusowe oraz inne artykuły spożywcze i codziennego użytku. W mniejszych miejscowościach sklepy kolonialne były często jedynymi większymi placówkami handlowymi, oferującymi nie tylko towary spożywcze, ale także artykuły codziennego użytku, takie jak nafta do lamp czy pasta do butów.
W dawnym zajeździe i sklepie kolonialnym w Lichtajnach zachowały się oryginalne drzwi, które prowadzą do wnętrza obiektu. Są z drewna i zdobi je bogata dekoracja snycerska. Pokrywa je czerwonobrązowa, mocno spłowiała i złuszczona farba. Górna część drzwi ozdobiona jest klasycznymi elementami dekoracyjnymi w postaci pilastrów, rozet i stylizowanych motywów architektonicznych. Powyżej drzwi znajduje się przeszklone nadświetle, podzielone na kilka prostokątnych szyb.
Wśród zabudowań kolejowych w Lichtajnach zdecydowanie wyróżnia się świetnie zachowany wielorodzinny, piętrowy dom pracowników kolei. Na jego czerwonej ścianie widać miejsce (jest to zatarty biały prostokąt), gdzie kiedyś znajdował się namalowany napis z nazwą przystanku – Lichteinen. Poza tym są tu także m.in. pozostałości niewielkiego piętrowego dworca.
W tym miejscu wjeżdżamy na nasyp kolejowy, po którym biegnie ścieżka rowerowa. Jeszcze na skraju wsi zobaczymy resztki zrujnowanego dawnego wiaduktu.
Na początku naszej wycieczki przez pewien czas będą nam towarzyszyły dwa szlaki rowerowe – czarny i żółty. Czarny zaczyna się w Olsztynku i ma formę pętli. Liczy około 43 km. Prowadzi następująco: Olsztynek-Królikowo-Lichtajny-J.Omin-Drwęck-Rychnowska Wola-Wigwałd-Smolanek-Elgnówko-Łęciny-Mycyny-Wilkowo-Olsztynek. Szlak żółty natomiast startuje w Marózie. Jego długość wynosi około 39 km. Wiedzie w ten sposób: Maróz-Żelazno-Malinowo-Witramowo-Sitno-Tymawa-Mielno-Lichtajny-Pawłowo-Lutek-Maróz. Po kilku minutach jazdy zobaczymy oznakowanie jeszcze jednego szlaku – tym razem pieszego, koloru zielonego, który prowadzi z Olsztynka na Pole Bitwy pod Grunwaldem. Liczy on około 20 km długości.
Przed Jeziorem Wielki Omin szlak czarny odbija w kierunku Drwęcka, a my jadąc dalej nasypem kolejowym zobaczymy jeden z wiaduktów – żelbetowy. Potem po prawej stronie naszym oczom ukażą się wody Jeziora Wielki Omin.
Gdybyśmy dotarli na jego drugi kraniec, a potem przesunęli się kawałeczek na północny zachód, dotarlibyśmy do źródeł rzeki Drwęcy. To wyjątkowe miejsce mocy. W wielu kulturach źródła rzek uznawane były za miejsca święte, będące źródłem życia, zarówno dosłownie, jak i w sensie duchowym. Źródła rzek mogą pełnić rolę symbolu początku, transformacji oraz odnalezienia równowagi, co sprawia, że dla wielu osób stają się one miejscami mocy, które pozwalają na głębsze połączenie z naturą i samym sobą.
W pobliżu Jeziora Wielki Omin i nasypu, którym jedziemy, znajduje się jeden z około 120 schronów biernych tzw. pozycji olsztyneckiej (Hohenstein Stellung), budowanej w latach 30. XX wieku. Wewnątrz, na jego ścianach możemy jeszcze przeczytać niemieckie oznaczenia.
W tej okolicy znajdziemy także robiący wrażenie potężny kamienno-ceglany wiadukt. Nie zobaczymy go jednak z perspektywy roweru. By się mu przyjrzeć, należy zjechać z nasypu mniej więcej na wysokości jeziora, na samym końcu. To tunel o półkolistym sklepieniu. Konstrukcja wykonana jest z dużych bloków kamiennych, a wnętrze sklepienia pokryte jest cegłą. Wpadające do środka światło dzienne podkreśla surowość i szlachetność kamienno-ceglanych ścian. Na zewnątrz konstrukcje porastają liczne mchy i inne rośliny. Obiekt ten jest ciekawym przykładem dawnej inżynierii. Takie wiadukty stanowią nie lada atrakcję dla miłośników kolejnictwa. Są często odwiedzane i fotografowane.
Za jeziorami Wielki Omin i Mały Omin wyjeżdżamy z lasu. Z budynków kolejowych dawnego dworca w Mielnie zachował się piętrowy, wielorodzinny dom pracowników kolei. Wyróżnia się oryginalną 2-kolorową ceglaną elewacją i ciekawymi zdobieniami. Obok znajduje się murowany piętrowy budynek gospodarczy z parterową przybudówką.
Budynek dworca w Mielnie prawdopodobnie był parterowy i miał swój magazyn. Wysiadał na nim Mieczysław Orłowicz w czasie swoich podróży po Mazurach. Mielno to stacja, z której było najbliżej na, jak pisał słynny polski krajoznawca, „pobojowisko grunwaldzkie”. Mieczysław Orłowicz (1881–1959) był wybitnym polskim krajoznawcą, geografem i autorem licznych przewodników turystycznych. W wydanym we Lwowie w roku 1923 „Ilustrowanym przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmii” opisuje między innymi swoją wycieczkę na pole bitwy pod Grunwaldem.
Przy leśniczówce Mielno we wsi Omin zostawiamy szlak żółty, który skręca do centrum Mielna. W zamian napotykamy tu kolejny szlak – czerwony. To licząca około 21 km pętla, która zaczyna się i kończy w Gierzwałdzie (nie mylić z Gietrzwałdem). Szlak ten prowadzi przez Lipową Górę – Pacółtowo – Gierzwałd – Kiersztanowo – Czarci Jar.
Teraz zdążamy w kierunku Lipowej Góry właśnie. Czeka nas jazda dawnym nasypem kolejowym pomiędzy polami. Fajna to przestrzeń. Ciekawy jest ten fragment naszej trasy. Dookoła pola, a my jedziemy równiutkim i płaskim nasypem dawnej linii kolejowej.
Poruszamy się po krainie geograficznej zwanej Garbem Lubawskim. Obszar ten charakteryzuje się unikalną w skali Niżu Polskiego rzeźbą polodowcową z imponującymi jak na warunki nizinne różnicami wysokości. Pod względem krajobrazowym – pięknie i, póki jedziemy nasypem, – łatwo. Jednak, gdy już zjedziemy z nasypu w Lipowej Górze, Garb Lubawski poczujemy również nogach. Szczęśliwie trudy pedałowania wynagradzają piękne i surowe widoki. Pola, dawne aleje drzew. Jedzie się cudownie.
W Lipowej Górze zjeżdżamy z nasypu, zostawiając zielony szlak pieszy, który biegnie pod Grunwald. Dalej w otoczeniu nasypu rosną stare drzewa, które tworzą gęsty szpaler.
Jestem zachwycona krótkim, ale niezwykle uroczym odcinkiem między Lipową Górą a Pacółtowem. Prowadzi tędy kolejny, już piąty szlak, jaki napotykamy na naszej wyciecze. To trasa czarna, ale nie ta sama, którą widzieliśmy na początku. Ta liczy około 87 km i prowadzi z Iławy do Ostródy przez Pole Bitwy pod Grunwaldem. Od Lipowej Góry do Stębarka mamy już rzut beretem, zaledwie jakieś 3,5 km. Zwiedzanie Pola bitwy pod Grunwaldem z przewodnikiem zostawimy jednak na inną okazję.
Dotarliśmy do Pacółtowa. Największą atrakcją wsi jest pałac. Pacółtowo było siedzibą dużego majątku ziemskiego już w XIV wieku. Od 1603 roku przez niemal 200 lat dobra były w posiadaniu rodziny von Wernsdorf. Pod koniec XVIII wieku sprzedano je Ahasverusowi von Brandt, za sprawą którego miejsce rozkwitło. Do majątku należały aż 4 folwarki, a w 1794 roku zbudowano pałac. Rodzina Brandt pozostawała właścicielami dóbr do 1830 roku. Po niej majątek przez 115 lat, do zakończenia II wojny światowej, należał do Volprechtów. Na początku XX stulecia mieli oni prawie 600 ha ziemi. W majątku działała gorzelnia. Specjalizowano się w hodowli bydła holenderskiego i uprawach zbóż.
Pałac z 1794 roku, w połowie XIX wieku rozbudowano, a 1913 roku w znacznej mierze wzniesiono od nowa, w stylu neobarokowym, częściowo na bazie poprzedniej budowli. Obecnie pałac jest własnością prywatną. Pięknie go odrestaurowano. W tej chwili można go wynająć na wyłączność jako hotel. Jest tu też infrastruktura jeździecka. Budowla stoi na wzgórzu, z cudownym widokiem na okolicę. W jej otoczeniu znajdują się pozostałości dawnego parku, a także dziewiętnastowieczne zrewitalizowane budynki gospodarcze.
Kiedy stałam pod bramą pałacu w grudniu, w środku, przez duże okna, widziałam rozświetloną lampkami choinkę. Ktoś był wewnątrz. Fajne to było wrażenie – widzieć trochę światła w tym szarym, zimowym dniu, w uśpionej wsi, w wielkim pałacu, na samotnym wzgórzu.
W Pacółtowie powinny być też ruiny kościoła ewangelickiego. Na internetowych forach przeczytałam, że to już strzępy, jeśli w ogóle coś jeszcze jest. Widziałam z drogi jakby kupę kamieni w miejscu, gdzie kiedyś stał kościół ewangelicki, jednak od przyjrzeniu się im z bliska odstręczyło mnie ujadanie psa. Zobaczyłam za to budynek dawnej szkoły z 1915 roku, który dziś służy jako kaplica.
Z Pacółtowa drogą szutrową jedziemy do Kiersztanowa. Po drodze w Wiśniówku zobaczymy duże gospodarstwo rolne, z przedwojennymi, potężnymi zabudowaniami gospodarczymi.
Dobra rycerskie w Kiersztanowie nadano już w XIV wieku. Majątek należał, m.in. do rodziny Birckhan, następnie Finck, w XVIII wieku i I połowie XIX stulecia do baronów Schleinitz. Pod koniec XIX wieku dobra liczyły prawie 1400 ha. Wtedy właścicielem Kiersztanowa byli von Plötz. Po śmierci wdowy na początku XX w. ziemia przeszła na skarb państwa, prawdopodobnie w wyniku bankructwa von Plötz. Wydzierżawił ją wtedy Anglik – John Peacock, który gospodarzył tu aż do 1945 roku. Za jego czasów majątek liczył około 900 ha. Były tu gorzelnia, młyn, tartak. Hodowano konie oraz bydło i trzodę. Swoją drogą ciekawy to wątek – angielski dzierżawca w hitlerowskiej Rzeszy lat 30. i w czasie II wojny światowej, kiedy Niemcy walczą z Wielką Brytanią.
W Kiersztanowie zobaczymy dawne domy mieszkalne pracowników majątku, stojące wzdłuż głównej drogi. Na jej krańcach stoją dwór i kościół. Dwór został zbudowany około 1900 roku. Ma dwie kondygnacje i plan zbliżony do kwadratu. Jest zamieszkany i odnowiony. Za dworem znajduje się park o charakterze krajobrazowym.
Znacznie większe wrażenie niż dwór robi interesujący architektonicznie, potężny niszczejący spichlerz z 1870 roku. Do niedawna miał jeszcze zachowane elementy oryginalnej stolarki, wyposażenie i nawet kołowrót. Niknie, tak jak wiele innych obiektów w naszym regonie. Można tu także zobaczyć budynek dawnej kuźni – ten z kolei odremontowano.
Kościół zlokalizowany jest na skraju wsi, na wzgórzu. Pierwsza wzmianka o świątyni w Kiersztanowie, obecnie pw. Św. Piotra i Pawła, pochodzi z 1410 roku. Mówi o zabiciu proboszcza i stratach, jakie parafia poniosła po klęsce wojsk krzyżackich pod Grunwaldem. W drugiej dekadzie XIX wieku rozebrano ówczesny kościół ze względu na jego katastrofalny stan. Podobno świątynię zniszczyły francuskie wojska napoleońskie.
Obecny kościół w Kiersztanowie został zbudowany w 1893 roku. Kamień węgielny wmurowano w Wigilię Bożego Narodzenia 1892 roku. Świątynię ufundował ostatni właściciel majątku, Adalbert von Plötz. Projekt zyskał poparcie cesarzowej Niemiec oraz królowej Prus, Augusty Wiktorii, która ponadto sfinansowała organy i dzwony. Malowidła na ołtarzu, ambonie i ławkach to dzieło samej Agnes von Plötz, właścicielki majątku. W czasie wojny dzwonnica została zniszczona. Kościół w 1946 roku przeszedł na własność parafii rzymskokatolickiej. W piwnicach znajduje się krypta rodziny von Plötz – widziałam jej okienka wentylacyjne. W środku zachowały się neogotyckie organy wykonane w Olsztynku oraz tablica epitafijna fundatorów kościoła Adalberta i Agnes von Plötz. Możemy na niej odczytać, że Adalbert żył w latach 1841-1893, a Agnes 1853-1901.
Jest to niewielka świątynia, złożona z trzech brył różnej wysokości – największej nawy, mniejszego prezbiterium i małej zakrystii. Szczyty nawy i szczyt prezbiterium są bardzo ciekawie zakończone. Schodzą schodkowo trzema trójkątami – jeden góruje nad dwoma położonymi po bokach, równolegle, na tej samej wysokości. Środkowe trójkąty nawy flankują po dwie wysokie sterczyny po bokach, a boczne trójkąty nawy mają po jednej towarzyszącej im sterczynie, stojącej po zewnętrznej stronie. W przypadku szczytu prezbiterium przy środkowym trójkącie mamy po jednej flankującej go sterczynie. Nie wiem, czy to jasno opisałam. W każdym razie w sumie na szczytach jest 9 trójkątów i aż 16 (!) sterczyn. To właśnie sterczyny są dominującym elementem architektonicznym tego niewielkiego kościółka. Są one ułożone w ten sposób, że jak się stoi u podnóża wzgórza, to człowiek ma wrażenie jakby z dachów świątyni wystawały liczne grube zapałki. Naprawdę bardzo fajnie to wygląda. Można powiedzieć, że dodają one dynamizmu całej bryle, ciągną ją w górę.
Przy świątyni znajduje się stary ewangelicki cmentarz. Według mnie to jedna z piękniej położonych wiejskich nekropolii w tej części regionu. Do kościoła prowadzi świetnie zachowana, gęsta lipowa aleja. Druga zlokalizowana jest na cmentarzu. Rośnie prostopadle do pierwszej i znajduje się mniej więcej na środku nekropolii, na osi, na tej samej linii, na której stoi kościół.
Na tej nekropolii zachowało się kilka nagrobków z płytami, na których wciąż można odczytać inskrypcje. Przytoczę kilka z nich.
Tu spoczywa w Bogu mój drogi mąż, nasz życzliwy ojciec Wilhelm Kinnschewski, który urodził się 11.11.1876, a zmarł 22.03.1942. Na tablicy widnieje inskrypcja:
„Rada Boża postanawia, że należy rozstać się z tym, co się najbardziej kocha.”
Kolejny nagrobek upamiętnia Paula Brosowskiego:
„Tu spoczywa w Bogu nasz kochany syn, brat, szwagier i wujek Paul Brosowski, który przyszedł na świat 19.01.1919, a zmarł 20.12.1935.”
Na innym grobie znajduje się napis:
„Tu spoczywa w Bogu mój kochany mąż, nasz dobry ojciec, szwagier i dziadek Adolf Seefeld. Urodził się 26.09.1873, zmarł 22.08.1936.”
Jego nagrobek zdobi wyjątkowa inskrypcja:
„Po prostu tworzenie i dążenie do celu – takie było jego życie.”
Kolejny nagrobek poświęcono Wilhelmine Masannek. Na płycie można przeczytać:
„Tu spoczywa święta nasza miłość, opiekuńcza matka i babcia, wdowa Wilhelmine Masannek (23.01.1858 – 02.01.1942).”
Na cmentarzu znajduje się także grób trzyletniej dziewczynki, którą miejscowi podobno nazywają „Aniołkiem”. Na tablicy widnieje rysunek aniołka oraz inskrypcja:
„Tu spoczywa w Bogu nasza miłość, maleńka Bertha, urodzona 15.07.1907, zmarła 02.11.1910.”
Według przekazów zginęła tragicznie w wyniku nieszczęśliwego wypadku – spadła z konia.
Wszystkie te cmentarne teksty są odbiciem silnych więzi rodzinnych. Z niektórych można wnioskować o charakterze i postawie życiowej zmarłych. Inskrypcja Adolfa Seefelda, podkreślająca twórczość i dążenie do celu, pozwala wyobrazić sobie człowieka pełnego energii, pasji i determinacji. Podobnie, opis Wilhelmine jako „świętej miłości” ukazuje jej rolę jako duchowej i emocjonalnej opoki dla całej rodziny.
Na jednym ze zdjęć znalezionych w Internecie widziałam jednego z mieszkańców dawnego Groß Kirsteinsdorf – Ericha Lankenau. Fotografia została zrobiona w 1939 roku i przedstawia kilkunastoletniego chłopca w izbie szkolnej, siedzącego w ławce, z prostokątną tabliczką łupkową, służącą do nauki pisania, rachowania i rysowania. Erich w dłoni trzyma rysik wykonany z miękkiego łupku, który służył do pisania po tabliczce. Chłopiec delikatnie się uśmiecha. Nad jego głową, na ścianie wisi plakat z niemieckim napisem „Obrona przeciwlotnicza!”. Z opisu fotografii możemy się dowiedzieć, że Erich był najstarszym synem w rodzinie i że zginął w „akcji” 29 lutego 1944. Nie wiadomo jednak, co to za akcja. Ericha zobaczymy też na kolejnej fotografii w towarzystwie innego chłopca. Jadą powozem zaprzężonym w jednego konia. W tle widać skraj lasu. Powozi Erich.
Inna fotografia przedstawia żołnierza na koniu na łące przy wiejskiej drodze. W tle widać stojącą w polu stodołę. Zdjęcie zrobiono w dniu Zesłania Ducha Świętego, czyli w Zielone Świątki, 1944. Tego roku święto to przypadało 28 maja. Jego bohaterem jest Walter, najmłodszy syn Lankenau, będący na swoim pierwszym i ostatnim urlopie z frontu. Inna fotografia, zrobiona tego samego dnia, prezentuje Waltera jadącego konno po wybrukowanej drodze z budynkiem gospodarczym w tle. Walter zaginął w Jugosławii w maju 1945 roku.
Na innej fotografii widać kilkoro pogodnych, uśmiechniętych dziewcząt i kobiet, idących przez wieś. Zdjęcie dokumentuje festyn szkolny połączony z paradą przez wioskę, który miał miejsce w 1944 roku.
Opuszczamy Kiersztanowo. Jedziemy w kierunku rzeki Drwęcy. Zaprowadzi nas tam szlak czerwony, którym już podróżowaliśmy w czasie naszej wycieczki. To pętla, która zaczyna się w niedalekim Gierzwałdzie.
Drwęca ma około 240 km długości. Jest najdłuższym w Polsce ichtiologicznym rezerwatem przyrody – chroni ryby łososiowate. Na początku naszej przejażdżki byliśmy blisko źródeł rzeki. Zresztą cały czas jesteśmy w jej początkowym biegu. Przy moście na rzece, przy jazie stoi znak, informujący nas, że jesteśmy w obszarze Natura 2000 Dolina Drwęcy. W tym miejscu spiętrzono wody Drwęcy. Rzeka tworzy tu malowniczy zbiornik. Widzieliśmy na jego brzegach ślady obecności bobrów, a na wodzie rodzinkę łabędzi.
Gdybyśmy wyruszyli w dół rzeki, w kierunku leśniczówki Gibała, znaleźlibyśmy się w Diabelskim Dole, jak w czasach niemieckich określano ten głęboki jar. Zresztą schodzące w kierunku doliny rzeki jary zobaczymy też zjeżdżając do Drwęcy z Kiersztanowa.
Jadąc szlakiem czerwonym, dotrzemy do Drwęcka. Po drodze mijamy tzw. Borowy Młyn, będący obecnie częścią osady Czarci Jar. Niegdyś działał tu młyn Heidemühle. Stał na skraju zbiornika wodnego, który utworzyła spiętrzona Drwęca. W okresie międzywojennym zbudowano tu także elektrownię, która dostarczała energię elektryczną do Kiersztanowa. Po wojnie młyn i elektrownia uległy zniszczeniu.
W Czarcim Jarze w latach 50. XX wieku zbudowano nowoczesny ośrodek hodowli ryb łososiowatych. W latach siedemdziesiątych ośrodek słynął w Polsce z produkcji narybku. Regularnie odwiedzały go ważne postacie ze świata polityki, a media regionalne oraz ogólnokrajowe szeroko o nim pisały. Nazwa Czarci Jar wzięła się z przekształcenia nazwy leżącego po sąsiedzku dawnego, wspominanego już, Diabelskiego Dołu.
Okolica ma specyficzny charakter. Czarci Jar kojarzy mi się przede wszystkim z książką Henryka Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”. W powieściowym Czarcim Jarze urzędowała wiedźma Horpyna. Mimo, że drwęcki Czarci Jar nie ma nic wspólnego z tym sienkiewiczowskim, ukraińskim, to klimat miejsca jest podobny. Teren jest dziki, poprzecinany jarami, w których sączą się wody. Żywego ducha trudno tu spotkać. Nic tylko wiedźmy szukać. Zresztą czarownice podejrzewano o konszachty z diabłem, więc kto wie, kto tu mieszkał. Biorąc po uwagę, że umiejętność rzucania czarów była przez wieki dość powszechną w Prusach, to bardzo możliwe, że i w tej okolicy jakaś czarownica miała swoją siedzibę. Strzeżcie się więc, kiedy będzie jechać wzdłuż Czarciego Jaru, kto wie, kogo tu spotkacie lub znajdziecie.
A niezwykłe znaleziska w historii Drwęcka miały już miejsce. Wyobraźmy sobie, że jest lipiec 1939 roku. Erich Redmann pracuje przy osuszaniu terenu we wsi. Mokro tu i wody nie brakuje. Niedaleko Dröbnitz swój początek bierze długa na 240 km rzeka, będąca dopływem Wisły. Erich kopie w miękkim czarnym torfie. W pewnym momencie jego łopata natrafia na coś dziwnego – twardą, oblepioną ziemią płachtę. Okazuje się, że to kożuch z owczej skóry. Kiedy próbuję wyciągnąć go z torfowiska, ze zwierzęcej peleryny wysypuje się coś, co przypomina człowieka. Zeschnięte i czarne jak węgiel ludzkie ciało…
Tak mógł wyglądać moment odnalezienia tzw. mumii z Drwęcka. Jak się potem okazało, były to zwłoki kilkunastoletniej dziewczynki, którą pochowano lub złożono w ofierze około 600 roku p.n.e. Dzięki garbnikom z torfu mumia była zachowana w doskonałym stanie. To jedyne tego typu znalezisko z terenu Prus.
Do ubrania przytroczony był drewniany grzebień, dzięki czemu udało się ustalić przybliżoną datę zatopienia ciała w bagnie. W momencie odkrycia skóra była miękka, doskonale zachowały się również narządy wewnętrzne oraz paznokcie. Zawartość żołądka obejmowała m.in. liście i kwiaty szczawiu oraz podbiału. Udało się ponadto zidentyfikować resztki grochu, pszenicy i mięsa.
W całej Europie odnotowano w sumie ponad 1300 tego rodzaju bagiennych znalezisk. Są interpretowane jako złożone bóstwom w ofierze lub cierpiętnicy rytualnych utopień będących karą za przestępstwa. Spalenie ciała pozwalało uwolnić duszę. Kara przez utopienie w bagnie uniemożliwiała rozkład ciała i powodowała, że dusza na zawsze pozostawała w nim uwięziona. Później, w czasach chrześcijańskich, bagna były miejscem, gdzie pod postacią ogników, mogły objawiać się dusze pokutujące. Możemy tu zatem dostrzec pewne podobieństwa w tym, jaką rolę przypisywano bagnom w czasach przed- i chrześcijańskich.
Mumia z Drwęcka trafiła do muzeum w Królewcu, gdzie, jak wiele innych eksponatów, uległa zniszczeniu podczas ofensywy Armii Czerwonej w 1945 roku. Zawsze, kiedy jestem w Drwęcku, przypominam sobie o tej mumii. Zanim spłonęła, sfotografowano ją. Zdjęcia można odnaleźć w Internecie. Nie do odzobaczenia.
Wątpliwości budzi postać znalazcy mumii – Ericha Redmanna. Bowiem na jednej ze starych map można przeczytać, ze mumię znalazł niejaki Emil Salten, co miało miejsce podczas kopania rowów przeciwczołgowych. Być może informacje o tym, jakie prace były rzeczywiście wykonywane na torfowisku zostały celowo sfałszowane. W końcu za 1,5 miesiąca miała wybuchnąć wojna.
W Drwęcku zachowało się także całkiem sporo przedwojennych gospodarstw. Szczególne wrażenie robią te, które stoją w dolinie rzeki oraz te, które górują na wzniesieniach nad doliną. Zobaczymy tu zarówno budowle murowane, jak i drewniane. Jeden z domów to dawny sklep kolonialny E. Dombrowskiego.
W Drwęcku jedziemy na cmentarz żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej w tzw. bitwie tannenberskiej. Pochowano tu 183 żołnierzy, zarówno niemieckich, jak i rosyjskich. Przeważają polegli z niemieckiego 9. Rezerwowego Pułku Piechoty, którzy zginęli 28 sierpnia 1914 roku podczas walk o wieś Dröbnitz, czyli dzisiejszy Drwęck.
Cmentarz I-wojenny w Drwęcku to jedna z piękniej położonych i zaprojektowanych nekropolii wojennych w Prusach. Powstał jako tzw. Gaj Bohaterów. Cmentarz składa się z kilku tarasów, na których znajdują się mogiły żołnierzy. Na szczycie stoi wysoki, kilkumetrowy drewniany krzyż. Drewniane krzyże znaczą również wszystkie żołnierskie mogiły. Główna aleja prowadzi do miejsca, gdzie pochowano oficerów. Był to centralny punkt nekropolii, w którym wisiała tablica ku czci pochowanych tu żołnierzy oraz gdzie można było złożyć kwiaty. Tablicy dziś nie ma, ale potężne kamienne ściany stoją do dziś. Obok nekropolii znajduje się dawny plac apelowy, a po drugiej stronie drogi wypełniony wodą rów przeciwpancerny. Ponad 100 lat temu w miejscu tym nie było drzew, dziś zbocze i okolicę porasta las.
W latach 90. XX w. cmentarz został odrestaurowany przez Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa „Borussia” w ramach projektu mającego na celu renowację starych cmentarzy z czasów I wojny światowej oraz ożywienie pamięci o nich.
W Drwęcku, w centrum wsi, można zobaczyć obelisk upamiętniający założenie miejscowości w 1351 roku oraz przyjście tu na świat Fryderyka Mortzfelda (1643-1691), mazurskiego pastora, znanego autora pieśni religijnych. We wsi znajdują się jeszcze dwa cmentarze cywilne. Pierwszy, zachowany szczątkowo, zlokalizowany jest samym centrum wsi. Drugi leży przy wyjeździe z Drwęcka w kierunku Lichtajn.
I właśnie w tamtym kierunku zdążamy. Do Lichtajn, naszego punktu startu zaprowadzi nas piękna aleja drzew. I to już wszystko na dziś. Podróżowaliśmy na rowerach na trasie Lichtajny – Omin – Lipowa Góra – Pacółtowo – Kiersztanowo – Czarci Jar – rzeka Drwęca – Drwęck – Lichtajny. Pokonaliśmy około 25 km. Dajcie znać, jak podoba Wam się ta propozycja wycieczki w okolicy Ostródy i Olsztynka. Skomentuj, udostępnij. Dzięki!
Magda, przewodnik turystyczny po Warmii i Mazurach
Zapraszam również na zwiedzanie Ostródy i Olsztynka z przewodnikiem.